7 maj 2017

Wysiadamy z samolotu i co dalej ?

Zacznijmy od tego, że lot był naprawdę długi (leciałam 9 godzin i 15 minut), z racji tego, że był to mój pierwszy lot, to nie do końca wiedziałam czego się spodziewać.
Żegnanie się z rodzicami do najłatwiejszych nie należało, ale skoro postanowiłam, że lecę, no to lecę. Kilka razy płakałyśmy z dziewczynami, weszłyśmy już do miejsca gdzie sprawdzali walizki, więc to był ostatni raz jak ich widziałam zza szyby. Pan na lotnisku posprawdzał wszystko, poprzekładał to co trzeba było. Udało się - przeszłyśmy! Ciężko było mi z myślą, że widziałam ich na żywo ostatni raz... Poszłyśmy na ostatnią kontrolę wizy i weszłyśmy do rękawa. Chwile później znalazłyśmy się w  zatłoczonym samolocie. Znalazłyśmy swoje miejsca, odłożyłyśmy bagaż podręczny do góry i usiadłyśmy. Wtedy zaczęło docierać do nas, że już nie ma odwrotu, że to się dzieje naprawdę.
Wystartowaliśmy, nie było tak źle. Lot naprawdę się dłużył, posiłki nie były do końca smaczne. Mieliśmy lądować, to było chyba najgorsze z całego lotu, to było takie uczucie jak huśtanie się na huśtawce, gdy z tego najwyższego punktu spadacie, tylko, że to spadanie trwało 40 minut.

Wylądowałyśmy w Nowym Jorku, wychodzimy na lotnisko i znowu sprawdzanie paszportu i wizy. Podczas sprawdzania trzeba było przyłożyć cztery palce z lewej ręki, potem kciuka, czas na prawą rękę, cztery palce i kciuk. Potem trzeba było patrzeć w kamerkę, żeby sprawdzić czy wszystko sie zgadza. Następnie trzeba było znaleźć swój bagaż na taśmie i iść za tłumem ;) Gdy wyszłyśmy to zauważyłyśmy kartkę Au Pair in America, sprawdzili nas na liście i musiałyśmy chwile poczekać. Przyjechał po nas wielki czarny autobus i zawiózł do hotelu Double Tree Hilton w Tarrytown. Tam po raz kolejny prosili o nasze paszporty, żeby dać nam klucze do pokoju, poczęstowali nas wodą i owocami. Poszłyśmy do swoich pokoi, chwile pózniej przynieśli nam nasze duże bagaże i mogłyśmy iść spać ( w hotelu byłyśmy późno wieczorem, nasz samolot wylądował dopiero o 20:15 czasu nowojorskiego).

Następnego dnia miałyśmy pobudkę o 6:30 i śniadanie, a potem Orientation, aż do pory lunch'u. Orientation było bardzo męczące, bo siedziałyśmy cały czas w jednym miejscu, słuchając tego co już powinnyśmy wiedzieć. Lunch był o 12:00, każda z nas była głodna, na szczęście jedzenie było naprawdę wporządku. Potem znów na Orientation, było całkiem zabawnie, ponieważ Sandee, która je prowadziła, starała się nas rozbawiać. Około godziny 16:30 miałyśmy wsiąść do autobusu, żeby jechać na wycieczkę po Nowym Jorku. Była to najszybsza wycieczka jaką kiedykolwiek miałam. Jeśli rodzinka tej wycieczki nie wykupi a mieszkacie całkiem blisko Nowego Jorku to nie warto za to płacić $85. Większość wycieczki była w autobusie. Zatrzymaliśmy się na Top of the rock, żeby wejść na górę, ale mieliśmy na to tylko 25 minut. Potem zatrzymaliśmy sie na Time Square i mogłyśmy tam być 20 minut. To wszystko robi duże wrażenie, ale było zdecydowanie za mało czasu na to wszystko. Ostatni przystanek to był widok na Statułę Wolności i Nowy Jork.
Po tym wszystkim wróciliśmy do hotelu na wieczór, poszłyśmy spać i następnego dnia znów pobudka o 6:30. Zjadłyśmy śniadanie i miałyśmy pierwszą pomoc i ta część akurat była dość ciekawa, bo nie o wszytskim wiedziałam. Tu wyglada to troszkę inaczej niż w Polsce. Potem Lunch o 12:15 i ostatnia część Orientation, a potem wsiadałyśmy do autobusów, żeby jechać na lotniska, albo na pociąg do Host Family.

Całe Orientation było rozszerzeniem tego, co mamy do zrobienia w internecie zanim wylecimy. Było dość ciężkie, bo każda z nas była zmęczona, czasem było zabawnie.

Jeśli macie jakieś pytania to śmiało możecie pisać, napewno odpiszę.

Do następnego!