Sama w to nie wierzyłam czytając inne blogi, bałam się strasznie, nie mogłam nic jeść, ciągle zastanawiałam się nad tym jak właściwie będzie to wyglądać, czy wogóle dostanę tą wizę.
A teraz jak to się zaczęło...
13 lutego 2017 roku wypełniłam wniosek DS-160, wniosłam opłatę i umówiłam się internetowo na spotkanie w Ambasadzie USA w Warszawie 22 lutego na godzinę 10:30.
Z Zielonej Góry do Warszawy przyjechałam 21 lutego, tylko dlatego, że stresowałam się, że nie zdążę, że będą korki, że za późno wstanę.
22 lutego rano ustawiłam sobie trzy budziki, przy czym pierwszy na 7:45 (tak oszalałam), tylko dlatego, żeby nie zaspać, żeby się nie spóźnić, chociaż do Ambasady miałam 6 km z mieszkania, w którym nocowałam oraz auto, więc teraz tym bardziej nie rozumiem po co to wszystko, ale jak widać stres wziął górę. W sumie to się sobie nie dziwię, nie ważne co bym napisała i tak będziesz się denerwować, jak chyba każdy.
Na ulicy Pięknej 12 pod Ambasadą pojawiłam się o 10:15, wiesz nie chciałam się spóźnić, ale to chyba normalne.
Wchodzimy przez drzwi wskazane na obrazku:
Zdjęcie z Google Maps
Chciałam wejść za drzwi, ale przypomniało mi się, że należy wyłączyć telefon. Stojąc przy drzwiach, wyłączałam telefon i nagle otwiera mi Pani wyciągając do mnie rękę zapytała "telefon wyłączony?" odpowiedziałam, że tak pokazując telefon. Oddałam jej go, dopiero potem mnie wpuściła.
Weszłam za drzwi, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ogromna bramka, która ma piszczeć, gdy coś przenosimy. Obok bramki stał ochroniarz, a przy samych drzwiach po lewej stronie za długą ladą stał Pan, który tuż po wejściu poprosił mnie o paszport, oraz o podanie godziny na którą jestem umówiona. Grzecznie podałam mu paszport, powiedziałam, że na 10:30, znalazł moje nazwisko, uff udało się. Kazał mi ściągnąć kurtkę, pytał czy mam inną elektronikę powiedziałam, że nie. Zapytał także o zegarek i pasek, ani jednego ani drugiego nie posiadałam. Musiałam oddać kurtkę, dokumenty i portfel (czyli wszystko co miałam przy sobie) aby przejechało przez taśmę, ja w tym czasie miałam przejść przez bramkę. Przeszłam niepewna, myślałam, że kolczyki będą piszczeć, cokolwiek, ale nic. Wciąż ten sam Pan od pytań zadał mi kolejne pytanie, czy mam pendrive'a, odpwoiedziałam, że tak w portfelu, prosił o oddanie i położył w to samo miejsce, co mój telefon. Dostałam w zamian numerek "13", bez niego nie odzyskałabym telefonu ani pendrive'a, więc pilnuj go jak oka w głowie. ;)
Kolejnym krokiem jest przejście przez tzw. szklany korytarz. Jest to nic innego jak przejście wzdłuż namalowanych lini na kostce brukowej. Gdy jest zimno lepiej ubrać kurtkę, bo ten szklany korytarz jest szklany tylko od góry, tworząc zadaszenie, więc tak jakbyśmy przechodzili przez dwór. Na końcu szklanego korytarza mamy drzwi, a za nimi siedzi Pan ochroniarz, który wskazał mi drogę po wizę (trzeba było przejść za kolejne drzwi). Póki co wszystko po polsku, także nie ma czego się stresować.
Przeszłam za wskazane przez Pana ochroniarza drzwi, po czym moim oczom ukazała się ściana, na której była kartka ze strzałką wskazującą na znajdujące się po lewej stronie schody. Zeszłam jakby do piwnicy, a tam znów proszą mnie o paszport, ale także o potwierdzenie umówienia na spotkanie. Dwóch Panów wprowadzało coś w komputer, ja w tym czasie rozglądałam się po sali. Tuż za miejscem gdzie oddałam paszport i potwierdzenie była budka do zrobienia zdjęcia do wizy, kierując się w prawo były okienka przy których stali ludzie, podobnie jak na poczcie. Odwracając się za siebie zauważyłam w oddali wieszaki z kurtkami. Po chwili odzyskałam swój paszport z naklejką na tylnej okładce, było tam moje imię i nazwisko, rodzaj wizy oraz kod kreskowy. Kazano mi stanąć na czarno-żółtej linii w oczekiwaniu na wezwanie do jednego z pierwszych okienek. Nie czekałam zbyt długo, do okienka zaprosiła mnie Pani szerokim uśmiechem, gdy była już wolna. Podeszłam więc do okienka, zostałam poproszona o paszport i wniosek DS-2019, zapytała się mnie również w jakim celu będę jechać do Stanów, odpowiedziałam, że jako Au Pair, na co Pani zareagowała szerokim uśmiechem podając mi broszurę z obowiązującymi mnie prawami na terenie USA. Miałam się zapoznać z nią, a ona w tym czasie wprowadzi dane do komputera. Zaczęłam czytać, przeczytałam półtora strony, po czym Pani powiedziała, żebym przeszła obok i poczekała aż mój numerek wyświetli się nad którymś okienkiem. Przykleiła mi numerek A102. Nie było dużej kolejki więc stanełam z boku i czekałam.
W pewnym momencie usłyszałam dzwonek i mój numerek pojawił się nad okienkiem numer "6". Podeszłam z uśmiechem na twarzy i powiedziałam "dzień dobry", odpowiedziała mi Pani z szerokim uśmiechem na twarzy również po Polsku, nie dało się ukryć, że jest Amerykanką.
Czas na odciski palców, więc najpierw kazała mi przyłożyć cztery palce lewej ręki, potem cztery palce prawej ręki, a na końcu oba kciuki. Po kilkunastu sekundach powiedziała, że teraz muszę uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż mój numerek A102 pojawi się nad którymś ze stanowisk. Powiedziała, że będzie to stanowisko 7 lub 8, powtarzając mi te liczby dwukrotnie. Podziękowałam i poszłam zająć jakieś miejsce, gdy wyłoniłam się zza długiego stoiska z wieszakami, na których wisiały kurtki, zauważyłam kilkadziesiąt krzesełek poukładanych koło siebie w kilku rzędach. Nie było prawie miejsca. Usiadłam na końcu koło jakiejś dziewczyny, która ubiegała się o wizę turystyczną.
I teraz oczekiwanie... Chyba najgorszy moment, który trzeba przetrwać. Gdy zajęłam swoje miejsce wyświetlały się numerki A074 i A075, stwierdziłam więc, że trochę to potrwa. Z nudów przeczytałam broszurkę z prawami dla Au Pair, przejrzałam swoje dokumenty, przewertowałam paszport. Gdy już to wszytsko zrobiłam zaczęłam się rozglądać po całym pomieszczeniu. Okienka do których podchodzili ludzie były zasłonięte przenośną ścianką w kolorze chyba niebieskim, o ile dobrze pamiętam. Po prawej stronie w kącie dzieci miały miejsce do zabaw, więc im nie nudziło się aż tak bardzo jak dorosłym. Za mną znajdował się automat z zimnymi napojami. Przede mną wisiał telewizor w którym puszczali w kółko te same strony z poradami itp. Nic ciekawego, nawet tego nie oglądałam, patrzałam tylko na reakcje ludzi wychodzących zza ścianki z rozmowy z konsulem. Wydaje mi się, że wszytskie osoby przede mną dostały wizę, ponieważ każdy wychodził zadowolony.
Znów słyszę dzwonek, tak to moja kolej. Wstałam, myślałam, że zaraz zemdleję, ale udało mi się podejść do okienka numer "8". Podeszłam z uśmiechem na twarzy i jak przy każdym okienku powiedziałm "dzień dobry". Konsul z kamienną twarzą powiedział, abym poczekała chwilę. Przeglądał z jakąś Panią dokumenty. Zaczęłam rozglądać się dookoła, nie było za bardzo na co patrzeć, za mną ścianka, przede mną mur do wysokości pępka z parapetem i szyba do sufitu. Za szybą siedzący przed komputerem konsul z kamienną twarzą, nie wyrażał żadnych emocji. Na parapecie położyłam swój paszport, dokumenty oraz portfel. Czekałam i czekałam te 30 sekund przeglądania przez niego papierów to było najdłuższe 30 sekund w moim życiu.
Czas zacząć rodzmowę...
Poprosił mnie o paszport (póki co po polsku) spojrzał na naklejkę z tyłu paszportu i zauważył, że chodzi o wizę J-1. Poprosił mnie więc o wniosek DS-2019 i zaczął zadawać pytania po angielsku.
Na ile lecę? Odpowiedziałam, że na rok.
Jakie mam doświadczenie w opiece nad dziećmi? Wymieniłam dzieci którymi się zajmowałam.
Gdzie lecę? Powiedziałam Arlington. Na co on "Near Washington, DC?" Odpowiedziałam, że tak.
Co robię teraz? Co zamierzam robić po powrocie? Tu powiedziałam, że teraz studiuję, jednak to nie jest to, co chciałabym studiować, chcę podszkolić mój angielski i wrócić na studia.
Gdy zadawał te pytania miał kamienną twarz, nawet na mnie nie spojrzał, cały czas zapisywał wszystko na komputerze. Starałam się tym nie stresować. W pewnym momencie oderwał wzrok z monitora, spojrzał na mnie i powiedział: "Your visa is approved, have a nice day." W tym momencie nawet się uśmiechnął, powiedziałam tylko "thank you, have a nice day too" i dał mi kartkę z informacją w jaki sposób zostanie wysłany mój paszport z wizą i wniosek DS-2019.
Tak naprawdę nie było czego się obawiać, myślałam, że pytania będą trudniejsze, że czegoś nie zrozumiem, ale wszystko się udało.
Ja wzięłam ze sobą teczkę ze wszystkimi dokumentami jakie miałam, nie wiedziałam co się przyda. Wystarczył tylko paszport i wniosek DS-2019.
Teraz sama z siebie się śmieję, że tak bardzo się denerwowałam. To nie jest takie straszne na jakie wygląda. Wszyscy w Ambasadzie byli naprawdę mili, uśmiechali się, z wyjątkiem kamiennej twarzy konsula, jadnek wydaje mi się, że on nie może dać po sobie poznać czegokolwiek. Potem okazało się, że nawet się uśmiecha, więc wszytko w porządku.
Nie ma czego się obawiać!
Do następnego!